Kącik Eltharisa

  Wakacyjny wyjazd Perspektywy i Eltharisa: Górzów Wielkopolski + Warszawa

Dziś zapraszamy Was na relację z naszego drugiego wspólnego wyjazdu. Na kilka dni oderwaliśmy się od lubelskiej rzeczywistości, zamieniając ją na... kolejową. Nie rozminiemy się zbytnio z prawdą, stwierdzając, że 1/3 wycieczki upłynęła nam w pociągach. ;)

~ Eltharis i Perspektywa

Czytaj więcej »

  Absurd i praca

Witam po przerwie,

ostatnio niewiele miałem czasu, dlatego nic nie udało się naskrobać. Hibernate potrafi skopać tyłek, ale nic na to nie poradzę. Tyle dobrego, że chociaż pewne sytuacje potrafią wywołać uśmiech na twarzy, gdy się pomyśli, jak bardzo ktoś o czymś zapomniał.

Czytaj więcej »

  Krótko o HabitRPG i spamie

Hej wszystkim!

Trochę mnie tu ostatnio nie było z racji zapierdzielu. Algorytmy i rodzina zabierają zbyt wiele czasu :< Co prawda i tak wiele się wydarzyło i jest o czym pisać, więc może w najbliższym czasie znajdzie się kilka mniej lub bardziej fajnych wpisów. W zasadzie to niewiele jest nowości, żeby się nimi chwalić, ale przynajmniej było kilka śmiesznych sytuacji, czy miłych dni, albo znalazłem (wraz z Perspektywa) całkiem fajną rzecz(y).

[size=8]Przepraszam za ewentualne błędy, post był pisany w miarę na szybko[/size]

Czytaj więcej »

Zmiana Perspektywy

  Kiedy rzeczy zaczynają posiadać nas...

Gromadzimy. Lubimy to. Przecież od początku fajnie było dostać nową zabawkę, a teraz to bardziej nową porcję kasy i sami sobie kupimy zabawki. I przychodzi moment gdy patrzymy na rzeczy dookoła siebie i zadajemy sobie pytanie...Po cholerę mi to wszystko? I nawet nie chodzi o to, że czasem marnujemy pieniądze na zbędne rzeczy, wiele na pewno jest potrzebnych w życiu, chodzi jednak o nasze podejście.

Taka jest droga postępu cywilizacji, że choć 20 lat ktoś żył bez komórki, to po roku użytkowania nie wyobrażał by sobie bez niej życia. I w ten sposób dochodzą nam kolejne i kolejne "nieodłączne" elementy życia.

Śmiesznym jest, że piszę to na komputerze, a jednak uznam komputer za najbardziej zbędny młodemu pokoleniu. Fakt, jest coraz częściej narzędziem pracy, przydatnym, ale popatrzmy ogólnie na ilość czasu jaki przy nim spędzamy: jak wiele idzie na odrabianie pracy domowej, na interesujące, rozwijające rozmowy z internetowymi znajomymi, robienie niezbędnych zakupów, a jak wiele na granie, skakanie od strony do strony piekielnych, kwejka, JoeMonstera czy 9gaga itd. I pół biedy jak robimy to w czasie wolnym, ale no... niech każdy uczciwie na siebie spojrzy - jestem w trakcie przeglądania strony klasowego facebooka aby dowiedzieć się co zadane, ale moją uwagę przykuwa jakaś reklama no i zaraz wychodzi, że czytam o premierze nowej gry.

Co więcej, zaczynam myśleć, że przeglądanie tych wszystkich stron jest mi potrzebne, że jeśli przegapię nową stronę komiksu, to to naprawdę będzie wielkie nieszczęście. Jeśli nie będę na GG w czasie lekcji to będzie nieszczęście, bo może ktoś to mnie napisze coś ważnego i nie odczytam na czas. Jeśli nie włączę komputera od razu po powrocie do domu to mogę mieć problem, bo jeśli mnie ktoś wciągnie w rozmowę jak jestem na mobilnym GG to będę zbyt wolno pisać itd...

Mogłabym spróbować żyć tydzień bez komputera, ale wiem, że kilku rzeczy nie da się załatwić bez niego. Trudniej jeszcze było by w wakacje, kiedy jest nadmiar wolnego czasu... Tak, spróbuję kiedyś przez jeden tydzień korzystać z komputera przez 2 godziny dziennie - poczta, bank, wpis na blogu i wystarczy. Chyba będzie musiał mnie nadzorować stoper.


Wracając do tematu... w moim wypadku dobrym przykładem są zabawki z dzieciństwa. Tak bardzo jestem do większości przywiązana, że nawet jeśli oglądam je raz na pół roku - podczas gruntownego sprzątania, to ich nie wyrzucę. Zauważyłam jednak, że mogę się od nich uwolnić, jeśli będę znajdywać je przez 3, 4 sprzątania to dojdę do wniosku, że jestem w stanie się ich pozbyć. Ważne jednak, żeby przyśpieszyć ten proces.

Inna kwestia - koniunktura rynku wymyśliła, że nie można tworzyć niepsujących się rzeczy, bo to spowalnia obrót gotówki. Więęęęc... chyba nawet nie możemy już zainwestować w dobre niepsujące się rzeczy, bo już się takich nie robi. Musimy mieć coraz to nowe egzemplarze, bo koszt naprawy specjalnie przewyższa kupno nowego.

Odrzuciłam we wstępie kwestię rzeczy niepotrzebnych, teraz jednak do niej wrócę. Są bowiem najlepszym przykładem zagracania życia! Fajnie jest wymieniać sobie telefon na lepszy, ale kupowanie drugiego tylko po to żeby mieć nową zabawkę na kilka miesięcy... a przecież tak się zdarza. Mam znajomych, którzy używają normalnie całkiem przeciętnych aparatów z klawiaturą jeszcze, ale nie omieszkają pochwalić się nowo zakupionym iPhonem. Którego to do dzwonienia nie używają.

Oj czepiłam się tych telefonów. No to poszukajmy innych przykładów... durnostojki do zagracania parapetu i półek? Książki, które już czytaliśmy wypożyczone z biblioteki ale chcemy uzupełnić domową kolekcję? Frytkownica lub ekspres do kawy których użyjemy 5 razy?

No i jeśli cały zakupiony majątek przemienimy w głowie na pieniądze, często zaczynamy się o te pieniądze bać.

No i tu widać, że wchodzimy do jednego z dwóch więzień: albo nieustannej potrzeby korzystania z czegoś co nam nie potrzebne, albo strachu przed stratą tego wszystkiego.

Spróbujcie kiedyś pomyśleć bez ilu rzeczy jesteście w stanie się obyć i normalnie funkcjonować. No i co wymyśliliście? ;)

Pozdrawiam,
Perspektywa gromadząca

  Olimpiady vs egzaminy i historia moich "sukcesów"

Wierzę, że większość z nas choć raz startowało w konkursie kuratoryjnym tudzież przedmiotowej olimpiadzie ogólnopolskiej. Czasem robimy to dla żartu, czasem wiążemy realne nadzieje zwolnienia z egzaminów, ale nie zmienia to trudności samego testu. Uważam jednak, że nie tylko trudność, ale i zawartość sensu zmienia się z każdym kolejnym poziomem szkoły. olimpiady

(Zaznaczam że poniższe opisy to moje subiektywne opinie wyciągnięte na podstawie doświadczeń.)

Konkursy i olimpiady wg poziomu edukacji:

 

Szkoła podstawowa

Obejmuje niezbyt trudne informacje z danego przedmiotu, ale za to to, co w programie trzeba opanować idealnie. Poziom konkursu jest przystępny i opanowanie wymaganego zakresu pomaga nie mieć braków w podstawach idąc do gimnazjum.

Konkursy mogą zwolnić nas odpowiednio z egzaminu matematyczno-przyrodniczego lub polonistyczno-historycznego.

Gimnazjum

Trochę lepiej pamiętam. Kolejne etapy mają określony zakres tematyczny podany do wiedzy ucznia i nauczyciela. Owszem, trzeba umieć sporo ponad program, jednak wiemy dość dokładnie CO mamy umieć. Jeśli uczeń naprawdę pasjonuje się przedmiotem, bądź opiekun umie go odpowiednio zainteresować nauką to poznawanie ponadprogramowych wiadomości może być przyjemnością.

Status laureata daje zwolnienie z egzaminu przedmiotów ścisłych lub humanistycznych. Sprawdzają one wiedzę podstawową, nie ma trudnych i podchwytliwych zadań i sądzę że grzecznie uważając na lekcjach można zdać je na 90+% co wystarczy w większości szkół (chyba że wybieramy się do renomowanej szkoły plasującej się na jednocyfrowych miejscach w rankingu liceów...).

Liceum

No i tutaj... poddam w wątpliwość przeznaczenie Ogólnopolskich Olimpiad Przedmiotowych. Mają zwalniać z matury z danego przedmiotu, ale chyba nie łączy ich nic prócz nazwy przedmiotu.
Wymagają wiedzy ostro ponadprogramowej, ale całkiem nieadekwatnej do szkolnej (w sensie mogę olać podstawy i uczyć się z podręczników akademickich XD), lub wziętej z ciekawostek, na które nie trafimy inaczej jak tylko przypadkiem. Mnie osobiście to bardzo irytuje, bo poza nagrodami chyba nie ma dla uczniów dobrej motywacji o wzięcia udziału.

Matura jest dwa razy prostsza i może nawet daje mniej stresu... W przypadku niektórych przedmiotów ma sprawdzić pomysłowość naszego myślenia, czytanie ze zrozumieniem i wyciąganie wniosków, a nie tylko suchą wiedzę. (Podczas gdy z poprzedniego akapitu wynika, że konkursy preferują kucie na pamięć.)


Moje doświadczenia:

Już od szóstej klasy szkoły podstawowej wzięłam się za olimpiady, moja nauczycielka przyrody była kiedyś geografką i dzięki temu trochę w jej stronę były ukierunkowane nasze lekcje. Ogólnie samą naukę wspominam bardzo miło, nie miałam wtedy żadnych problemów, zaległości, braków więc mogłam często nie chodzić na lekcje i zamiast tego spotykać się z nauczycielką. Ogólnie w tamtym roku z całej szkoły tylko 2 osoby ze WSZYSTKICH konkursów zdobyły tytuł laureata - ja i koleżanka od innej nauczycielki.

Nie wykorzystałam tej wygranej jakoś spektakularnie - wybrałam dobre gimnazjum na osiedlu, gdzie i tak dostałabym się normalnym trybem. Tam poznałam JĄ. Nauczycielka geografii niemal z powołania. Wiadomo, zawód jak każdy inny, ale od razu widać było zapał, entuzjazm i radość z tego, że może podzielić się swoją wiedzą. Ma wesołość i szczerość dziecka, ale nie przesadną, tylko po prostu przemiłą... ^_^ Podczas przygotowań do konkursu w drugiej i trzeciej klasie spotkania odbywały się zarówno w szkole jak i u niej w domu, kiedy to było możliwe. Z każdym kolejnym etapem zostawało coraz mniej ludzi, spotkania były coraz bardziej kameralne. Do trzeciego etapu w trzeciej klasie zostałam z nią już sam na sam... i to były najlepsze dni mojego życia! Tak ogólnie, szkolnego - brak problemów z innym przedmiotami, pozytywna opinia u wszystkich nauczycieli i do tego czysta przyjemność skupiania się na ulubionym przedmiocie. (Podczas przygotowań do konkursu poznałam swojego pierwszego chłopaka, nie udało mu się jednak przejść dalej.) Znów zostałam jedną z dwóch laureatek, choć tym razem w danym przedmiocie.

Uważam, że choć minęło już kilka dobrych lat do dziś jesteśmy dobrymi znajomymi. Odwiedzam ją wraz z chłopakiem przynajmniej raz na pół roku. Nie mieszka daleko. ;)

No i pod tym względem liceum to porażka. Poszłam do najlepszej szkoły w mieście, jako laureat dostałam się bez problemu. Szkoła jest naprawdę dobra jeśli chodzi o kluczowe przedmioty dla danej klasy, ale wiadomo, że zawsze trafi się coś kiepskiego. Pracują tam dwie nauczycielki, ale jedna uczy większość klas, a druga właściwie tylko anglojęzyczne klasy IB. Chyba nie muszę dodawać która jest lepsza?

Jak się klasowo dowiadywaliśmy na przestrzeni lat, pani K. jest niemal legendą, bo tylko legendy wyjaśnią jakim cudem utrzymała się w takiej dobrej szkole. Pominę kwestię charakteru czy prowadzenia lekcji, dość że nie było w niej oparcia przy nauce do konkursu. Ok - poproszę książkę to załatwi, chcę porysować mapy - da arkusze, ale wiedzy nie umie przekazać. I był to dla mnie taki... upadek po poprzedniej nauczycielce, że zbierałam się po nim przez cały rok.

Liceum pod kątem nauki geografii nie dało mi tak wiele jak gimnazjum. W gimnazjum pasjonowała mnie dodatkowo biologia i przez dwa lata też próbowałam swoich sił w konkursie, ale drugi etap to było zawsze za wiele. Ta wiedza pomogła mi jednak ogarniać przedmiot w liceum.

Geografia do dziś jest moją pasją, a atlas - ulubioną lekturą. Polecam, bo rzetelna wiedza o świecie jest dziś niezbędna. Sami pomyślcie jak śmiejemy się z przeciętnych Amerykanów, którzy żyjąc w najbogatszym i najbardziej rozwiniętym państwie świata, myślą że w Polsce mamy klimat Syberii.

G_GTeraz myślę, że start w Olimpiadzie w liceum nie był takim dobrym posunięciem, ale zrobiłam to bo jestem dziwna, i po prostu nie mogę wytrzymać roku szkolnego bez konkursów. ^_^

Jakie macie doświadczenia z konkursami i olimpiadami? Czy sądzicie, że lepiej już napisać test na zakończenie szkoły normalnym trybem? Piszcie!

Pozdrawiam,
Pers
pektywa szkolna

  "Atramentowa Krew" Cornelia Funke

"Atramentowa Krew"

Jest to druga część jakże cudownej Atramentowej Trylogii ^-^

Wprowadzenie do historii:

[uwaga spoilery]

Od czasu wydarzeń opisanych w Atramentowym sercu minął już rok. Postacie, które wyszły ze stronic tej książki, na zawsze odmieniły życie Meggie. Smolipaluch jest chory z tęsknoty za utraconym światem powieści, z którego przybył. Kiedy spotyka poetę oszusta, obdarzonego magiczną mocą przeniesienia go tam z powrotem, porzuca swego młodego ucznia Farida i zanurza się w Atramentowym Świecie, w krainie swojej przeszłości.

Zrozpaczony Farid udaje się na poszukiwanie Meggie i wkrótce oboje znajdują sposób, by także przeniknąć do książki. Spotykają tam Fenoglia, autora Atramentowego serca, który żyje obecnie w świecie swojej powieści. Przekonuje się jednak, że wszystko się zmieniło, a jego historia zmierza ku mrocznemu zakończeniu, którego wcale nie planował.

Czy Meggie, Farid i Fenoglio zdołają usunąć całe zło z zaczarowanego świata, angażując w tę sprawę rywalizujących książąt i zbójców?

Recenzja:

W Atramentowej Krwi znajdziemy równie ciekawą, trzymającą w napięciu akcję jak w pierwszej części.  Opisy  otoczenia są dość długie i szczegółowe co pozwala czytelnikowi na dokładne wyobrażenie sobie miejsc. Każdy bohater ma swój odrębny charakter i to 'coś', dzięki czemu chcemy towarzyszyć mu w kolejnych przygodach.

Przy każdym nowym rozdziale znajduje się cytat z innej książki.
Plusem jest też duża czcionka, która sprawia, że czytanie jest jeszcze bardziej komfortowe.

Doskonałym dodatkiem do bogatego wnętrza jest bardzo ładna okładka. Granatowe tło z dużą ilością roślinności, zamkiem na horyzoncie i przeróżnymi żyjątkami na pierwszym planie takimi jak ognista wróżka czy wąż. Są też piękne, złote zdobienia. Wystarczy jedno spojrzenie by poczuć ten tajemniczy klimat powieści.

Moja osobista opinia:

Oj naprawdę... Mogłabym wychwalać tą książkę w nieskończoność. Myślę jednak, że nie ma sensu zbytnio się rozpisywać bo wszystko co można było powiedzieć zostało już wyliczone przy opisie pierwszej części. Tyle, że według mnie Atramentowa Krew jest trochę lepsza. Więcej akcji, więcej bohaterów, więcej zabawy! Czego chcieć więcej?

Zawdzięczam jej wiele nie przespanych nocy ;)

Sami

Inne książki z serii:
"Atramentowe Serce"
"Atramentowa Śmierć"

Książkę oceniam na 9,5/10