Absurd i praca » |
Wakacyjny wyjazd Perspektywy i Eltharisa: Górzów Wielkopolski + Warszawa
Dziś zapraszamy Was na relację z naszego drugiego wspólnego wyjazdu. Na kilka dni oderwaliśmy się od lubelskiej rzeczywistości, zamieniając ją na... kolejową. Nie rozminiemy się zbytnio z prawdą, stwierdzając, że 1/3 wycieczki upłynęła nam w pociągach. ;)
~ Eltharis i Perspektywa
Ogólnie, jeżeli mowa o pociągach, to nie było większych problemów (o dziwo). Żaden z pociągów nie spóźnił się o więcej niż 5 minut, więc chyba można to uznać za sukces (chociaż patrząc na cenę, która chyba wzrosła w stosunku do paru ostatnich lat, to bym miał pewne zastrzeżenia). Droga w stronę Gorzowa była ciężka tylko i wyłącznie przez stare przedziały ośmioosobowe i towarzystwo od Warszawy do Krzyża, a także przez kiepską numerację miejsc. O ile na zewnątrz jest ładnie ponumerowane tak, jak pan Bóg przykazał, tak wewnątrz numery były w w kolejności random (80 + (rand()%8). Spowodowało to niemałe zamieszanie i przez to starsze panie musiały się pogryźć już na stacji Warszawa Centralna. Aż chciało się powiedzieć "nosz kur... próbuję tu spać!", ale kultura jednak wzięła górę nad krzykami na miłe panie.
Pusto jak na Woodstockowy pociąg...
Następnie była przesiadka w Krzyżu. Rozbawił nas fakt, że będziemy jechać tym samym pociągiem, co każdy pociągowy desperat, gdy nastanie pewna pora roku i wszyscy się zbierają w jednym miejscu, by się zabawić - innymi słowy pociąg do Kostrzyna. Jakoś mnie nie ostrzegli, jak kupowaliśmy bilet... ale i tak za późno było na Woodstock. ( :< )
Reszta drogi była w porządku. Ludzie raczej bardziej spali, niż chcieli cokolwiek odwalać. Po godzinie nudów w pociągu w końcu wysiedliśmy w Gorzowie. Cisza kompletna (normalka, w końcu była ledwo 6 rano). Stwierdziliśmy, że do spotkania z Kamilem (do którego właśnie specjalnie jechaliśmy taki szmat drogi) mamy jeszcze sporo czasu, więc "pozwiedzamy" (poszukamy hotelu) sobie sami chwilowo. Oczywiście jako osoby nieobeznane z miastem i z kiepską dokładnością GPSu na starszych telefonach trochę się pogubiliśmy, szczególnie, gdy już staliśmy pod hotelem i nie wiedzieliśmy jak do niego dojść. W końcu jednak udało się znaleźć wejście. (Wzgórze na którym stoi jest tak zagospodarowane, że przyjezdny kierujący się mapą musi się nagłowić zanim znajdzie wejście na górę.) Po chwili odpoczynku, o godzinie ok. 8 stwierdziliśmy, że chcielibyśmy kawy, więc znaleźliśmy najbliższą kawiarnię - Columbus Cafe. Jak na złość okazało się, że musieliśmy przejść z powrotem tę samą drogę. Zamiast tego chcieliśmy wybrać inną. Skończyło się na tym, że obeszliśmy całe wzgórze dookoła i rozbawieni tym faktem poszliśmy drogą sugerowaną przez nawigację. Rozsiedliśmy się, wzięliśmy po kawie Grande, zaczęliśmy ładować telefony. Tak nam zeszło ponad godzinę na samej jednej kawie, gdy w końcu pojawił się oczywiście Kamil. Jak na koniec imprezy strzelił strzemienne espresso i wróciliśmy do hotelu.
Hipsterskie robienie zdjęć kawy :D
Hotel pod Słońcem... miła atmosfera, ale nie przy odbiorze pokoju. Okazało się, że akurat nie da się znaleźć mojej rezerwacji, która została złożona przez portal Booking. Zacząłem oczywiście wklepywać już adres itp. w telefonie, żeby pokazać, aby się dowiedzieć, że jednak wszystko w porządku. W zamian za problem pani pozwoliła nam się zakwaterować wcześniej, niż przewidywała doba hotelowa (o godzinie 12, zamiast o 14). Po zostawieniu bagaży, szybkim ogarnięciu po podróży zaczęliśmy zwiedzanie Gorzowa. Spotkaliśmy kilku miłych panów... ale jakoś nie byli skorzy do odpowiadania na nasze pytania:
Jan Korcz |
Ernst Henseler |
Edward Jancarz |
Szymon Gięty |
Na szczególną uwagę jednak powinien zasługiwać Janusz Gorzowski, który nawet opublikował nasze zdjęcia na swoim fanpage na Facebooku :) Pozdrawiamy Pana Janusza i dziękujemy za wskazanie drogi:
Na drugim planie nasz bezcenny przewodnik Kamil |
Z czystym sumieniem przyznaję, że Gorzów Wielkopolski bardzo mi się podoba. Z naszych obserwacji wynika, że jest to miasto czyste i spokojne, ze sporą dawką zieleni i kultury kierowców. My Lublinianie zachwycaliśmy się czymś, co tak na prawdę powinno być normą... że piesi oczekujacy przed pasami są natychmiast przepuszczani. Poza tym bardzo podobał mi się sam bulwar i pewien parkowy plac zabaw, którego nie omieszkałam przetestować. : D
Następnym przystankiem był sklep z piwami rzemieślniczymi, gdzie zakupiliśmy trochę całkiem niezłych piw (Koźlaki z browaru Amber i Doctor Brew) i ruszyliśmy w stronę domu Kamila.
Po drodze zahaczyliśmy o sklep w celu upolowania obiadu. Gdy kierowaliśmy się do kasy, w pasażu przed nami szedł mężczyzna pchający wózek wypełniony czteropakami. Chwila nieuwagi kosztowała go... jakieś 2 skrzynki czerwonego wina, które stały na środku drogi. :C
Po obiedzie czas aż do wieczora upłynął nam na: A) gadaniu o Ilonie z Chatolandii, B) graniu w Munchkina. Po raz PIERWSZY mieliśmy okazję pograć w więcej niż 2 os. + dłużej + z kimś kto na prawdę jest zainteresowany grą. Jako że gra pozwala zarówno na pomaganie jak i przeszkadzanie innym, testowałam różne stopnie wredności, ale okazało się, że muszę być miła albo przegrywam. XD (tak to po prostu jest, gdy ludzie zauważają, że osoba jest zbyt wredna - nagle trzeba zawiązać sojusz)
Wróciliśmy już sami nawet niespecjalnie posiłkując się GPSem, bo okazało się, że wystarczy 1 dzień na poznanie z grubsza topografii centrum miasta. Nie dziwne, skoro miasto i tak nie jest za wielkie. Spodziewaliśmy się raczej problemów, ale jednak łatwo dało się domyślić, gdzie się jest
Dzień następny [2 dzień wycieczki] rozpoczęliśmy posprzątaniem hotelowego pokoju, wymeldowaniem i oczekiwaniem na Kamila w Columbus Cafe (bo kawa musi być). Miał trochę obsuwy, ale mniej niż wczoraj. Tego dnia przygotował więcej atrakcji must-see: byliśmy w parku, widzieliśmy więcej rzeźb, schody do nikąd, miejscowy amfiteatr, kilka pięknych murali i obejrzeliśmy okolicę z punktu widokowego.
Wstąpiwszy do galerii Askana znaleźliśmy Media Expert, gdzie Eltharis, wiedziony rekomendacją pewnego znajomego (pewnego znajomego? Wspominamy o nim później - Laurion) co do serii Asus Zenfone zakupił sobie Zenfone'a C. Przez najbliższe kilka dni poznawaliśmy jego możliwości. :)
Spacer zakończyliśmy obiadem w pizzerii Long Play. Bardzo klimatyczne miejsce, a jako pizzeria... super, tak wielkiej XXL wcześniej nie widziałam. Nie byliśmy jej w stanie we troje zjeść. XD
Druga wizyta u Kamila upłynęła na oglądaniu Final Fantasy: Advent Children i gadaniu o Skyrimie. Nasz gospodarz nie miał jeszcze do czynienia z serią TES, więc niemałą frajdę sprawiła nam możliwość poopowiadania mu o świecie Tamriel. : D Wątek rozwinął się w ogólną dyskusję na temat gier, która przeciągnęła się aż do drogi powrotnej na dworzec, podczas której nam wciąż towarzyszył.
Po pożegnalnej fotografii złapaliśmy pociąg do Krzyża, gdzie czekała nas godzinna przerwa w podróży. Pociąg do Warszawy złapaliśmy bez problemu, ale pozwolę pominąć sobie opis tego fragmentu drogi. Dość, że spotkaliśmy kolejnych dziwnych ludzi.
Wysiadając na Dworcu Centralnym napotkaliśmy nie lada problem... potrzeba WC, podczas gdy: żadne z nas nie miało drobnych, nikt nie miał rozmienić 50 zł z bankomatu, Złote Tarasy otwierano dopiero za godzinę. No i tak sobie koczowaliśmy, aż otworzono galerię. XD Pozostało nam czekać na znajomego Eltharisa - Lauriona. W między czasie znaleźliśmy Cafeclub z przepyszną kawą po parysku oraz dowiedzieliśmy się, że przepadł nam nocleg, bo mój znajomy, który miał nas wziąć na noc napotkał problemy podczas drogi powrotnej z Chorwacji i nie wróciłby na czas. W związku z tym musieliśmy skrócić swój pobyt w stolicy do jednego dnia.
Około 10:30 pojawił się Laurion - biedactwo, jeszcze na kacu po imprezie dnia poprzedniego. Połaziliśmy dłuższą chwilę po Tarasach, kupiłam płytę Artura Andrusa i Laurion zaproponował pizzę w pobliskim Dominium. Nie mieliśmy powodu się nie zgodzić i jakieś 20 minut później czekając na nasz obiad nauczyliśmy znajomego zasad Munchkina. Do tego dobraliśmy kufel Kasztelana, w całkiem przystępnej cenie, jak na warszawskie warunki. Przynajmniej było to jedno, co znaliśmy już też z Lublina, chociaż sam byłem uprzedzony do Dominium po tym, jak spalili pizzę, którą zamówiłem. O ile z wierzchu była w porządku, to pod spodem był węgiel.
Zjedliśmy i Laurion zaprosił nas do siebie, trzeba było podjechać kawałek metrem. Okazało się, że chętnie by nam pomógł z noclegiem, gdyby nie fakt, że drugi pokój akurat zajęła... teściowa.
Popijając gorzką herbatę (nie była aż tak gorzka. Bardziej przeszkadzał fakt fusów) zaproponowałam partyjkę Jungle Speed i dopiero po chwili zorientowałam się, że ze względu na stan Lauriona, gra zręcznościowa nie jest najlepszym pomysłem, ale jednak się zgodził. Po godzinie czy dwóch odprowadził nas na tramwaj powrotny, ponieważ nieubłaganie zbliżał się czas łapania pociągu. A niebo płakało razem z nami nad tym, że trzeba już wracać do domu.
Ostatni pociąg był chyba najwygodniejszy z dużym bezprzedziałowym wagonem. 26go września, około 21:00 byliśmy już w domu.
Z pewnością za rok zaplanujemy kolejną podróż, może macie jakieś propozycje, co powinniśmy odwiedzić? :)
5 komentarzy
Dziękujemy! : D Wydaje mi się że taka historia zaprezentowana w formie dialogu, jest trochę ciekawsza, niż gdybyśmy pisali o tym osobno, co? ;)
Przy okazji dobrze wiedzieć, że komentarze pod takim wspólnym postem też pojawiają się na obu blogach. C:
To prawda, taki system jest całkiem wygodny do czytania.